poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział XVIII

-Spójrz na nią. - Vicki wskazała kiedyś palcem na wysoką dziewczynę w falowanych włosach koloru płynnego złota. Szła teraz przed nimi, z przewieszoną przez ramię torbą i spódnicą do kolan. Lucy i Vicki szły kilka metrów za nią, utrzymując odległość, ze spuszczonymi głowami oraz oczami wpatrzonymi w postać. Mówiły półszeptem, nie chcąc, by Krukonka dowiedziała się, że o niej mówią. Minęły długość korytarza i skręciły w lewo. Miały problem ze znalezieniem dziewczyny. Usatysfakcjonowało je to, lecz również poczuły się dziwnie. Plątanina zazdrości i nikłej dumy z wykonanego zadania. - Zazdroszczę ludziom takiego łatwego wpasowania się w tłum. Dlaczego, gdziekolwiek nie pójdę, wciąż się wyróżniam?

Dlaczego teraz o tym myśli? Kiedy koszmary stają się rzeczywistością, a jej psychika jest na skraju wyczerpania, zupełnie jak po przebiegnięciu maratonu? Cofała się chwilę, aż nie potknęła o schodek prowadzący na dalsze piętra zamku. Upadła niemal bezszelestnie, unoszona strachem i rozpaczą. Co się z nią stanie? Czy Dumbledore zdoła zatrzymać ją w Hogwarcie, ku dezaprobaty tak wielu rodziców? Czy uczyni ją pomocnicą gajowego, który również jak ona nie miał gdzie się podziać i dostał pozwolenie na zatrzymanie się w terenie szkoły? Szybko uciekła Vicki, nie zważając na to, iż coraz głośniej stąpa po marmurze. Oślepiona łzami w oczach gnała do dormitorium, gdzie miała ochotę przeleżeć cały następny dzień.
Lub tydzień.
Kto to liczy.

-Dobra. Chcesz pieniędzy?
-Nie.
-Jedzenia z kuchni?
-Nie.
-To czego chcesz?
-Chcę umrzeć.
Oliver wyglądał, jakby ktoś bardzo mocno go spoliczkował. Pochylił się nad nią, leżącą i załzawioną pod kołdrą, choć było powyżej dwudziestu stopni i szepnął jej do ucha:
-Ja czasami też. - Powrócił na dawne miejsce przed jej łóżkiem. Lucy nie rozumiała, dlaczego szeptał. Przecież byli tu sami. - Czasami nie rozumiem tych, co chcą skończyć z życiem. Nie przewidują tego, jak wiele mają do stracenia.
-Ale ja wiem, ile mam do stracenia. I nie chcę się zabić. Chcę po prostu odejść. Lub wcielić się w kogoś innego. - Zamknęła oczy, lecz gdyby je otworzyła, nadal wpatrywałaby się w sufit. Był pozbawiony jakichkolwiek barw. - Czy o dużo proszę?
-No... nie. Ale inni mają gorzej.
-Zawsze będzie tak, że nie jesteś ani tym najgorszym, ani tym najlepszym. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie lepszy lub gorszy. Ty zawsze jesteś po środku, lecz to od ciebie zależy, czy czujesz się na tej pozycji, czy na innej. Ja czuję się na samym dole. - Otworzyła oczy, lecz tylko po to, by pojedyncza łza nie kłębiła się pod powieką. Miała spłynąć po policzku, lecz pozostała w miejscu, w oczach, więc dziewczyna podniosła się z pozycji leżącej. Gryfon już napawał się nadzieją, że przekonał ją, by wstała, by wyrwała się z łańcuchów, lecz ona chciała, by ta głupia słona łza spłynęła. Nigdy nie pomagała im spłynąć, bo czuła, że wszystko, co dotknie, zmienia się, staje się czymś innym, czym nigdy wcześniej nie mogło być, a ona naprawdę lubiła płakać. Lubiła ten psychiczny ból. Lubiła właśnie ten chaos, który dział się w jej głowie. Zawsze był pedantyczny, chciał, by cierpiała najbardziej, jak tylko mogła. A ona lubiła cierpnie. Nie lubiła tylko powodów do cierpienia.
-Raczej nie dam rady przekonać cię, byś była normalna?
Pokręciła głową.
-Kiedy wszystko dookoła mnie jest normalne, jestem skonfundowała, bo czuję, że tu nie pasuję. Ja po prostu nie mogę.

Zapukała do drzwi. Nie otrzymała odpowiedzi, więc po prostu weszła, bo Oliver uprzedzał ją, że mogą być pewne problemy. Z natury była szarmancka, zawsze prosiła, by coś dostać, a gdy nie mogła, po prostu się z tym gadzała. Teraz jednak weszła nieproszona, niepewnie wyglądając zza framugi. Po chwili weszła, nieśmiało obrzucając wszystko wzrokiem. Dormitoria Gryfonek bardzo różniły się od pokoi Puchonek. Wydawały się większe i lepiej zagospodarowane. Lecz teraz był on mroczny, brudny, pełen walających się chusteczek popychanych wiatrem. Od stóp do głów przeszedł ją dreszcz.
Kiedy opuszczała rodzinny dom położony nad wodą, która nieustannie uderzała o brzeg i skały, rodzice powiedzieli jej, by zawsze w głębi duszy była taka, jaka była przed wyjazdem. By nie zapominała siebie wśród dojmującej dwulicowości i gdy zawsze pamiętała o przyjaciołach, by schronić się w ich objęciach. Ale nie znała nikogo. Co by było podczas huraganu? Miała przytulić się do drzewa i poczekać, aż trzaśnie w niego piorun?  Zaprzyjaźniła się jednak z grupką wspaniałych osób. Całkiem niedawno doszła nowa osoba. Lecz poznała kogoś dopiero na roku trzecim, do tego czasu była piątym kołem u wozu, której największym problemem była małomówność. Kiedy podzielano na grupy, przyjmowano ją bez sprzeciwu, ale dobrze wiedziała, że w duchu przeklinali wybór. Była jak duch. Obojętna, niezauważalna. Jak dawno zapomniane pluszowe misie z dawnego dzieciństwa na strychu w zapomnianym, opuszczonym domu.
Brązowe włosy Isabelle powiewały za nią, kiedy podchodziła do Gryfonki. Było jej naprawdę smutno z powodu cierpienia przyjaciółki. Chciałaby jej pomóc, ale nie wiedziała jak. Pozostało jej tylko patrzenie, jak z dnia na dzień odrywał się od niebieskookiej kawałek radości. Bała się, że zostanie tylko smutek. To zupełnie jak z jedzeniem pączka - lukier to ta najbardziej krucha warstwa, którą da się zburzyć nawet od niechcenia. Jest za to najlepsza - niepohamowaną radością. Lukier łatwo zedrzeć, i łatwiej przy tym dostać się do wnętrza. Dżem za to jest smutkiem. Okropnym, drażliwym smutkiem. Dżem zawsze kojarzył jej się z krwią, więc z niechęcią go jadła. Jadła dużo rzeczy.
Nadwaga stanowiła ważną część z jej życia. Dzięki niej była tym, kim jest teraz. Wyśmiewano się z, szydzono, a nawet robiono okropne żarty i rozpowiadano fałszywe plotki, opierające się na idei, iż Isabelle tuczono mięsem hipogryfów. To było dziwne, bo przecież mieszkała w mugolskiej rodzinie.
Kiedy zobaczyła oczy Lucy, przeraziła się. Nie tak, kiedy myśli się, że zobaczyło potwora, który okazał się być kotem. Myślała, że jeśli natychmiast nie przestanie w nie spoglądać, jaskrawoniebieskie studnie, oszaleje. Zeświruje. Będzie jadła mięso hipogryfa.
Uciekła więc, słysząc zza drzwi głośne zawodzenie, przeradzające się w wycie. Wbiegając do Pokoju Wspólnego, do wszystkich swoich przyjaciół, słyszała za sobą przyćmiony, donośny szloch...

-Vicki... - szepnęła, może nieco teatralnie, Isabelle. - Co jej jest? - pisnęła i poczuła, jak ciałem wstrząsnął dreszcz.
-Ma okres - prychnęła i zrobiła coś, w czym była najlepsza; przewróciła oczami. - Dla mnie jest to jakiś rodzaj depresji, wiesz, jakiegoś rodzaju nostalgia albo...
-Jej oczy - szepnęła jeszcze ciszej. Vicki podeszła bliżej - są czarne jak węgiel. Węgiel z niebieskimi kryształkami. Ja nie żartuję, ja...
-Oczy nie mogę w każdej chwili zmienić wyrazu, Isabelle. - Spojrzała na Drake'a, Olivera, Anastasię oraz Heather, czekając na ich kiwnięcie głową. Zrobili to. - Wydawało ci się. Dobra, kto teraz zamierza podjąć się bezsensownej pracy przywrócenia jej życia?
Rzecz jasna, nikt nie zamierzał się zgodzić. Wszyscy, którzy kiedykolwiek mieli z nią kontakt byli u niej, próbowali, ale na próżno.
Vicki odwróciła się, słysząc liczne dudniące nogi zza portretu Grubej Damy. Chuda Ślizgonka z blizną na twarzy dowiedziała się o listach od rodziców i postanowiła wykorzystać okazję usunięcia wilkołaka ze szkoły. Po szkole krążyły pogłoski zawierające wiadomości o tym, że Doris oszalała. Często wybucha płaczem na lekcjach i korytarzach, nie odpowiada na pytania nauczycieli, jakby żyła we własnej odgrodzonej od świata bańce mydlanej, nie reagowała ani nie funkcjonowała. Nie działała.
-Nie próbuj mnie naprawić, nie jestem zepsuta - mruknęła pod nosem Vicki i uśmiechnęła się na brzmienie tego zdania. Brzmiało głupio i naiwnie, jakby wymyśliła to nastolatka.
-Co może jej pomóc? - spytał Drake, siadając na jednym z foteli. Za oknem lśniło słońce, śnieg topniał i pierwsze kwiaty wyłaziły spod warstw śniegu. Środek lutego i koniec zimy był naprawdę piękny, ale nie wyobrażał sobie, jak okropny musi on być dla Lucy.
-Wiadomość, że wszystko jest w porządku - wtrąciła Heather.
-Ale nie jest.
-Racja. Nic nie jest w porządku. A przynajmniej dla niej. - Pomimo zapuszczonej znajomości, nadal skrycie były ze sobą związane. Brakowało jej Lucy i chciała pomóc. Cholera, chciała pomóc z całej siły.
Z fotela wstał nagle Drake.
-Dumbledore.

Leżała i było jej smutno. Nie wiedziała już, czy warto gnić w łóżku, czy wstać i żyć. Tępo wpatrywać się w pustkę czy biegać po dworze z kwiatami we włosach.
Ale jak tu żyć, kiedy wokół ciebie są ludzie zdolni do wszystkiego? Kiedy nienawiść bierze górę nad zdrowym rozsądkiem, a złość jest silniejsza niż współczucie?
Poczuła się raptem tak samotna, jakby była jedyną osobą na ziemi. Tak smutna, niezrozumiana i beznadziejna. Kątem oka widząc potężną sylwetkę Isabelle i przestraszoną twarz Puchonki poczuła, jak jej kręgosłup traci na sekundę naturalny wygląd, przedramię porastają sztywne włosy, a kości policzkowe uwydatniają się tak, że skóra ledwo nie puszczała. Ale trwało to tylko chwilę. Gdy przestało, jej przyjaciółka uciekła, nie zamykając drzwi. Słyszała urywki rozmów swoich przyjaciół. Przytłumione, zdesperowane głosy, które dziewczyna kochała. Niestety nie mogły jej teraz pomóc i obawiała się, że nikt nie może.
Co zrobi Ministerstwo Magii? Co zrobi dyrekcja szkoły? Co zrobią rozwścieczeni uczniowie? Było tyle pytań, ale żadnych odpowiedzi. Właśnie to jest najgorsze. Kiedy masz jedno, ale brak ci drugiego, dzięki czemu całość mogłaby współpracować. Tyle niewiadomych, elementów układanki, puzzli walających się po pokoju.
Może powinna działać?
Sama znaleźć rozwiązania?
Nie. I tak się nie uda.
"Nie skazuj się z góry na porażkę, mała dziwko", usłyszała głos w głowie. "Jedną z twoich wad to to, że brak ci pewności siebie."
"A twoją wadą jest to, że pojawiasz się w niewłaściwych momentach", odpowiedziała.

Vicki szła, a raczej biegła, korytarzami Hogwartu. Zmierzała do gabinetu dyrektorskiego, pogadać, a nawet przyprowadzić Dumbledore'a do dormitorium Lucy.
Westchnęła głośno, łapiąc oddech po biegu, gdy nagle coś natarło na nią z prawego boku, pchając ją na ścianę po lewej. Uderzyła plecami o kamień, a jej głowę, która o mało nie zbiła szyby, objął ból. Złapała się obiema rękami za skronie, a chłopak stojący naprzeciwko niej przygwoździł ją do ściany, ściskając łokcie, które nadal uczepiły się skroni, do szorstkiego kamienia. Otworzyła szerzej oczy, w których błyskały iskierki zaskoczenia i bólu.
Nie strachu.
-Vicki, tak? - spytał. Miał głos, który wciąż mutował i przyprawiał o dreszcze. Ślizgonka nie znała go, ale podejrzewała, że on ją owszem.
-Wszystko, tylko nie Victoria. - Spróbowała wyrwać się z żelaznego uścisku, ale nie chciał zelżeć. - Mógłbyś puścić? Aktualnie się śpieszę, wiesz, taka cena sławy...
-Mógłbym - odpowiedział słodko. - Ale tego nie zrobię. Mamy z tobą do obgadania kilka spraw odnośnie twojej koleżanki z nadmiernym owłosieniem. - W jej uszach zabrzmiało słowo "mamy", które było tak oczywiste, że aż ją zaskoczyło. Ból objął głowę jeszcze mocniej. W jej wnętrzu panowała anarchia.
-Omawiaj z kimś innym, śpieszę się... - warknęła i ponownie spróbowała wyszarpnąć łokieć. Tym razem zabolało ją to. Poczuła, że kość niebezpiecznie się napręża.
-Nie. - Zbliżył swoją twarz pełną czyraków i piwnymi oczami bez połyku. Były tępe jak oczy ryby. - Tu i teraz. Powiedz Lucy Anne Smith, że ma tydzień do opuszczenia szkoły. Inaczej poleje się krew. - Groźba zabrzmiała niezbyt strasznie i surrealistycznie. Vicki w tym momencie bała się tylko złamania kości w ramieniu. Zaczęła lekko dyszeć i poczuła łzy pod powiekami. Musiała się wydostać.
-Jak mam to zrobić? - zdołała wyszeptać i poczuła, że wystarczy chwila, by zaczęła cierpieć.
-Jesteśmy Ślizgonami. - Wystawił ramię, by dostrzegła kolor nici. Zielony. - Zawsze dajemy sobie rad... - Vicki z całej siły zamachnęła się nogą i kolanem kopnęła w krocze chłopaka. Ten natychmiast ją puścił, a jej kości doznały ulgi. Stanęła nad klęczącym chłopakiem i bez chwili zastanowienia walnęła go z łokcia w kręgosłup. Chłopak zwinął się z bólu.
-Racja. Do tego zawsze dajemy coś w zamian. - Poruszała ręką, by upewnić się, czy nic nie zostało uszkodzone, a gdy upewniła się, że wszystko w porządku, pobiegła dalej.

-Korneliuszu, zapewniam cię, że to dość nieszkodliwa osóbka. - Albus Dumbledore zamknął drzwi do swojego osobistego balkonu, gdy nagły powiew lodowatego wiatru przeciął mu skórę na poróżowiałym policzku. Bladą skórę na twarzy miał prawie czerwoną, co wyglądało dość ekstrawagancko, gdyż jego przenikliwe, niebieskie oczy jak zwykle biły pociesznie po oczach. Minister magii stał jak zwykle w swoim osobliwym cytrynowozielonym meloniku, opierał się o stół pełen najrozmaitszych magicznych przedmiotów.
-Jestem skory ci uwierzyć, Albusie, ale na tle listów nie możemy brać tego pod uwagę. - Ręce mu drżały, a on sam cały czas ocierał z czoła krople potu. Był to jego pierwszy rok, w którym był ministrem magii i bardzo starał się, by wszystko wypadło po jego myśli.
Dyrektor Hogwartu ze zrezygnowaniem opadł na krzesło. Pogłaskał Fawkesa po grzbiecie i zamknął ze spokojem oczy.
-Nie wiem co robić - rzekł. - Ale nadal chcę, by Lucy została w szkole.
-Nie możemy zatrzymać potwora.
-Bardzo cię proszę o mniej impertynencki język - powiedział miło, przy czym wstał i znów bezsensownie zaczął chodzić po gabinecie. - Korneliuszu, ta dziewczyna cierpi. Cierpi przez naszą arogancję i bezmyślność. Powinniśmy wynagrodzić jej te kilka miesięcy męki i zrobić coś, co ją uszczęśliwi lub po prostu da jej odetchnąć.
-Nie możemy przecież stworzyć dla niej osobnej szkoły, Albusie. - Jego wydatny brzuch zafalował, kiedy usiadł na jednym z ręcznie rzeźbionych foteli, co dało się zauważyć nawet przez kilka warstw szat.
-Ale możemy zrobić coś innego, równie dobrego, lecz jednocześnie skutecznego - odparł Dumbledore, w zamyśleniu pocierając swoją długą, białą brodę z białymi pasmami.

_____________________________________________________________
Tak, wiem, długo zwlekałem, znowu, za co przepraszam z całego serduszka, ale znowu tak jakoś wena odeszła i wrócić nie chciała.
Rozdział średniej długości, było trochę akcji, więc ogólnie wyszło całkiem całkiem. Przepraszam Was też za to, że dużą uwagę poświęcam uczuciom Lucy. Ma to jakiś cel, którego zdradzić Wam nie mogę, cóż. Jeśli innym to nie przeszkadza, to bardzo bym się cieszył B)
Już jutro święta! Strasznie żałuję, że dopiero teraz pomyślałem o napisaniu świątecznego odcinka; grudzień na tym blogu przecież minął, a święta nie zostały dokładnie opisane, ba, była o nich tylko jedna wzmianka. Może napiszę coś o Nowym roku?
Ten oto rozdział to mój prezent dla Was na to oto święto! Zabrzmi to trochę egoistycznie, ale czy liczę na prezent od Was w formie komentarza *powtarzam się, pisałem to samo, kiedy miałem urodziny ;-;*
Wesołych świąt, naprawdę nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że jestem tu z Wami, mając na koncie tyle osobistych zwycięstw! Oby nowy rok był dla Was jeszcze łaskawszy i dobry, bo, uwierzcie, już teraz mamy powody do radości.



11 komentarzy:

  1. PIERWSZA!
    Jeżu, ile dramatyzmu w tym rozdziale O.o
    "To zupełnie jak z jedzeniem pączka - lukier to ta najbardziej krucha warstwa, którą da się zburzyć nawet od niechcenia. Jest za to najlepsza - niepohamowaną radością. Lukier łatwo zedrzeć, i łatwiej przy tym dostać się do wnętrza. Dżem za to jest smutkiem. Okropnym, drażliwym smutkiem. Dżem zawsze kojarzył jej się z krwią, więc z niechęcią go jadła. Jadła dużo rzeczy."- nie no, kocham to xDD
    Oczy czarne jak węgiel xDD Ale taki naprawdę czarny?
    Jejku, kocham Vicki, to jyzd po prostu mistrzyni :3
    Fajne teksty padały w tym rozdziale xDDD
    Czekam na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebista notka. *-* Czekam na kolejną. :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Supcio rozdział *.* Czekam na kolejny , mam nadzieje , że pojawi się szybko .
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział :D Cieszę się że dodałeś bo zaczynałam się martwić. Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciągle tylko żebrasz o komentarze. żałosne, tak jak cały ten blog

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw przeczytaj cały blog, a potem osądzaj a pfff -.-
      Poza tym Czarek supcio pisze!! :*

      Usuń
  6. Może zacznę od tego, że...
    Wow, tylko w nieco ponad miesiąc napisałeś kolejny rozdział, to... aż nienormalne z Twojej strony xD *nie mówię o tym, że jest krótszy niż zazwyczaj ://*
    Twoje porównania do pączka są tak poetyckie, że aż łezka się w oku kręci. Czytając je, czułam w sercu *i nadal czuję*, że byłbyś doskonałym poetą, gratuluję :*
    A tak na serio... *XD*
    Rozdział bardzo mi się podobał *prawie jak zawsze*, chociaż długością nie powala ;-; Rozumiem Lucy *a przynajmniej się staram* i współczuję jej, że musi przez to wszystko przechodzić. Jeśli chodzi o mnie, to im więcej uczuć i opisów, tym lepiej :) Lepsze to, niż zwykłe dialogi.
    Święta, Święta i po Świętach... Może będzie odcinek Noworoczny? :D Trochę wątpię, żeby udało Ci się go napisać, ale nadzieja pozostaje xD
    Ogólnie, notka fajna, przyjemnie i lekko mi się ją czytało. Obym nie musiała czekać na kolejną tak długo *i oby była dłuższa xD*
    Pozdrawiam,
    Fioletoowa
    P.S. CIONGLE TYLKO RZEBRAŻ O KOMENTASZE!!!!!11!11!111111!!eleven!!1!!11!1jeden!!!!!1!!!111 *Nie mogłam się powstrzymać xD*

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej :)
    Fajnie, że wróciłeś. Miejmy nadzieję, że na nastepny nie bedziemy musieli tyle czekac :P
    Rozdział fajny, jestem ciekawa co wymyślił dyrektor :)
    Życze weny
    ~Kam

    OdpowiedzUsuń
  8. Wow! Piszesz genialnie! Jak ty to robisz?
    Zapraszam do mnie: http://recenzjeoptymisty.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam twojego bloga <3
    Co teraz będzie z Lucy?
    czy ta grozba z krwią się spełni?
    Nie mogę się już doczekać co będzie dalej.. a tak długo cię nie ma ;c
    NIch notka pojawi się szybko!
    http://magiczna-szatynka-zhogwartu.blogspot.com/
    to mój blog-wpadnij jak chcesz- będzie mi miło :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Mógłbyś chociaż justować tekst. Od razu ładniej wygląda.

    OdpowiedzUsuń