poniedziałek, 10 marca 2014

Rozdział XIX

Była na błoniach i po prostu puszczała kaczki nad jeziorem. Zrezygnowała z kurtki oraz ciepłych spodni i zamieniła je na rozkloszowaną, białą sukienkę i czarne trampki. Na dłoniach miała zimowe rękawiczki. Był marzec, choć temperatura zdawała się dorównywać tej w grudniu lub styczniu, lecz dziewczyna nie czuła chłodu, tylko pustkę. Słońce wychodziło zza linii horyzontu, a tafla wody odbijała promienie i rzucała je na i tak już bladą twarz dziewczyny. Jej oczy wpatrzone były w czarne cienie po przeciwległej stronie. Nie wiedziała czy istnieją naprawdę, czy widzi je tylko ona, ale nie bała się ich. Wyglądały jak upiorne widma, ciągnęły za sobą węglową szatę i biła od nich niesamowita poświata - więcej nastolatka zobaczyć nie mogła. Przeniosła wzrok z postaci na plażę usłaną kamieniami i szukała płaskiego. Upadła na kolana i ręką podnosiła niektóre, by sprawdzić, jakiego kształtu są. W końcu wybrała jeden, ale nie rzuciła nim o wodę, lecz o ptaka, który przysiadł na drzewie. Kamień uderzył go w dziób. Wrona upadła na brzeg jeziora i znieruchomiała, wystawiając dwie nóżki do góry. Lucy z obojętną miną ruszyła w stronę Hogwartu.
Idąc zaczęła się śmiać. Nie szaleńczo, nie serdecznie, tylko śmiała się, chociaż nie było w tym nic śmiesznego. Był to wymuszony śmiech, który nie brzmi w ogóle.
-Hej, Lucy - zagadnął ją chłopak, którego nie znała. - Chcesz chusteczkę? Płaczesz.
-Serio? A myślałam, że się śmieję. Jak można się tak pomylić.
 Wzięła od niego materiał i otarła wilgotne oczy oraz policzki. Od czasu, kiedy Dumbledore ogłosił jej wydalenie ze szkoły, uczniowie zachowują się mniej niekoleżeńsko w stosunku do niej, można by nawet rzec, że sympatycznie. Oznaczało to mniejszy smutek, lecz smutek to smutek - nawet w zmniejszonym stopniu uciążliwy. Chłopak odszedł, uśmiechając się do niej słabo na pożegnanie. Pełne usta dziewczyny również lekko zadrgały, gdzie przez chwilę widać było jasne zęby z minimalną szparką pomiędzy jedynkami. Szła dalej, odgarniając kosmyk włosów, który wpadał jej do oka.
"Lucy, ogłoszę uczniom, iż zostałaś ze szkoły wydalona, nie przeniesiona, by uczeń który ma kontakty z innym z tamtej, nie opowiedział jej o tobie, ani o tym, kim jesteś."
Przekroczyła próg drzwi Hogwartu, drżąc na całym ciele. Było jej zimno, pomimo temperatury panującej na zewnątrz. Do jej nozdrzy powoli dochodził zapach śniadań w szkole, owsianka, tosty, świeży sok, gotowane jajka. Starała się tłumić w sobie emocje, które pragnęły wydostać się na zewnątrz i pokazać wszystkim swoje prawdziwe oblicze. Przeszła obok pierwszego rzędu stołu Hufflepuffu, starając się ignorować głowy zwrócone w jej stronę. Minęła Slytherin i mocno zacisnęła oczy, gdzie czerń pomagała jej nie widzieć. Nie chciała widzieć. Ravenclaw, cisza. Skręciła w lewo, idąc między stołem Gryffindoru a domem Roweny. Dotarła do Anastasii i zajęła wolne miejsce po jej prawej stronie. Dziewczyna, która siedziała właśnie obok Lucy, pozostała na miejscu, za co Gryfonka była jej wdzięczna, ale i zła.
-Hej, mała - rzuciła jej współlokatorka, przełykając sok dyniowy. - Jak się czujesz?
Odpowiedzią był słaby głos i pełen bólu uśmiech.
-Wszystko OK.
Lucy nałożyła na talerz trochę gotowanych ziemniaków i spojrzała na sowy, które nadlatywały do Wielkiej Sali. Żadna nie wylądowała koło niej ani w pobliżu kilku metrów, co przypomniało dziewczynie, w jakiej beznadziejnej sytuacji się znajduje. Jedna piękna sowa płomykówka przefrunęła nad jej głową pełną czarnych, kręconych włosów w nieładzie i wyleciała z Hogwartu, gdy dziewczyna znów zatraciła się w marzeniach, kiedy jest pięknym, barwnym egotycznym ptakiem i leci tam, gdzie każdy nie wie, czym jest smutek.
-Przykro nam, że sprawy tak się potoczyły - odezwała się Heather, a jej długie, czarne włosy kaskadą spływały na stół. - Gdyby Doris się nie dowiedziała, może zbliżyłybyśmy się do siebie - dodała, przeczesując je palcami - i stałybyśmy się przyjaciółkami. - Słodko spojrzała na niebieskooką, łapiąc ją za rękę, którą oparła na stół. - Gdyby jeszcze Ana ograniczyła spotkania z Aleksem i zaczęła dbać o znajome, jakoś by się udało.
-Nie praw ponownych kazań, Heather, gdybyś miała okazję użyć języka do innych rzeczy niż jedzenie, może też byś tak robiła. - Uśmiechnęła się szyderczo, a jej przyjaciółka szeroko otworzyła usta, ale była rozbawiona. - Kiedy otrzymujesz dar od Boga pielęgnujesz go i podlewasz, by kiedyś nie zwiędnął i jedyne, co mogłabyś wtedy oglądać, to suche szczątki tego, co kiedyś kochałaś.
-Lucy - nagle zmieniła temat Heather i puściła jej rękę, bawiąc się włosami - co powiesz na typowo babski wieczór w pokoju wieczorem?
-Ee... dziś pełnia i, wiesz, przemiana...
Czy miała na to ochotę, czy po prostu zawsze przeklinała to, kim jest? Jedno czy drugie, oba mają sens.
-O - westchnęła Anastasia. - To babskie popołudnie? Namówimy Grace - też masz wrażenie, że jest, ale jej nie ma, nigdzie jej nie widać? - ukradniemy trochę jedzenia, wyjdziemy na dwór i porzucamy kamykami w okna klas, gdzie uczniowie mają lekcje...
-Chcecie się dla mnie zerwać? - ożywiła się Lucy.
-Czego się nie robi dla wilkołaków? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Anastasia i uśmiechnęła się, co robiła najlepiej pod słońcem - oprócz jej chłopaka, oczywiście. - Chodźmy najpierw do pokoju i zaplanujmy dzień.
-Proszę, nie planujmy. Plany to coś, czego trzymają się słabi, by nie utonąć. - Po chwili zastanowienia, dodała: - W sumie, jesteśmy słabe. Jemy to, co nam dają i śpimy, kiedy nam każą. Nie możemy zrobić niczego, by poprawić naszą pozycję i nic nie wnosimy do tego świata komercji. Jesteśmy słabe.
-Jemy, by nie umrzeć z głodu.
-Przepraszam - rzekła cicho Lucy. - Wykorzystujecie mój ostatni dzień w Hogwarcie, by mnie pożegnać, a ja nakazuję, co mamy robić. Przepraszam.
-Ten dzień ma być normalny, a normalnie człowiek walczy o swoje - przypomniała jej Heather. - Więc wygrałyśmy, bo jesteśmy dwie, a ty jedna.
Wszystkie trzy się uśmiechały.
-Jeszcze dziesięć minut obiadu - oszacowała Lucy. - Zanim pójdziemy, mogłybyście coś dla mnie zrobić? Chciałabym się pożegnać ze wszystkimi, których znam. Może oprócz tych gorszych...
Wszystkie trzy wstały z miejsca wiedząc, od kogo zacząć. Przeszły kilka kroków w lewo, Anastasia i Heather przegoniły kilku chłopaków wieszając im się na szyję zostawiając Billa samego, jedzącego kanapkę z tuńczykiem. Długowłosa Heather usiadła na przeciwko chłopaka, Anastasia po jego prawym boku, a Lucy po lewej. Rudzielec kończąc przeżuwać kęs, podniósł głowę i spojrzał na niebieskooką. Przytulili się, kładąc sobie głowę na ramieniu. On wyczuwał lekki zapach jej szamponu do włosów, a ona lekką, przyjemną woń jego perfum, w którym potajemnie i od razu się zakochała. Lucy zamknęła oczy, by uniknąć przepełnionego dumą i radością spojrzenia Any i w ciemnościach ona i Bill kołysali się do melodii, którą grał wiatr.
-Będę tęsknił, skarbie - szepnął Bill.
-Pamiętaj o mnie zakładając kapcie - odparła, a kiedy on parsknął śmiechem, wyprostowali się i podali ręce. Gryfonka wstała, informując koleżanki o chwilowym wyjściu z przyjacielem, z którym poszli na korytarz. Przez chwilę panowało lekkie zakłopotanie, bo, prawdę mówiąc, Lucy nigdy nie miała bliższych kontaktów z płcią przeciwną. Bill jednak wydawał jej się jak normalny, w rozmowach panował luz i ze sobą czuli się swobodnie, byli dla siebie jak dobre rodzeństwo. Tymczasem Lucy utraci brata bezpowrotnie.


Odejdziesz jak zapomniany sen, z włosami delikatnymi jak witki koszyka piknikowego i oczami, które w ciemności świecą, lecz ten sen pamiętać chcę i przeżywać co noc.


-Bill - zaczęła po chwili dziewczyna - gratulujemy, kwalifikujesz się do części osób ze szkoły, którą lubię. Możesz wierzyć lub nie, ale ty też mnie lubisz. Ale odchodzę ze szkoły. Wiesz o tym. Nigdy już się nie zobaczymy - powiedziała ciszej. Rozejrzała się i nie widząc nikogo w pobliżu, ciągnęła, a jej policzki, jak jej się zdawało, zaczęły przybierać bordowy kolor. - Więc chciałabym się pożegnać.
-Będę tęsknił - powtórzył. - Najbardziej za twoimi przemyślanymi słowami.
Uśmiechnęła się tylko, a kiedy popatrzyła w jego oczy, były szkliste, jakby zbierało mu się na płacz.
-Przepraszam, że tak wyszło. Tak bardzo chciałabym być kimś innym. Jakąś szczupłą, wysoką blondynką, której falowane włosy spływają do bioder, a jej uśmiech i oczy wyglądają jak z obrazka. Przede wszystkim zdrową, normalną, piękną dziewczyną z masą znajomych.
-Nie chcę dziewczyny, przy której tworzy się zasłona dymna z pudru po najmniejszym dotknięciu twarzy, tylko właśnie tę zagubioną, przestraszoną, nienormalną, samotną dziewczynę z włosami jak po zepsutej lokówce. I powiem ci coś. Ta dziewczyna utkwi mi w pamięci przez długi czas. Nie chcę, żebyś odeszła z mojego życia.
-Skrycie pragnę tego samego, Bill - Lucy, rozczulona słowami przyjaciela, zmieniła głos na miękki i słodki, a ona sama była na granicy depresji i szczęścia, kiedy ktoś, kogo szczerze lubi, chce mieć ją ze sobą. - Ale to postanowione. Przeniosą mnie do innej szkoły, gdzie nikt nie wie o mojej przypadłości. Jeszcze nic o niej nie wiem, pojęcia nie mam, gdzie to będzie, a przenoszą mnie już za kilka...
-Lucy - przerwał jej, podszedł bliżej, i kiedy dzieliło ich kilkanaście centymetrów, dostrzegła, że jego policzki odbijają blask bijący od świec, a później ją przytulił, delikatnie i czule, jakby była cenną pamiątką zrobioną z kruchej porcelany. Lekko zadrżała jej warga i zanim zaczęła szlochać w porę ją przegryzła powodując lekkie krwawienie.
-Będę tęsknił - powtórzył po raz trzeci.
-Ja też, Bill. Ja też. - Czuła łzy pod powieką.
-Lucy? - Odsunął się i jego ręce leżały na jej ramionach. - Myślę, że cię kocham.
Potem ona zacisnęła usta i chwilę potem jej nie było.

-Jak poszło z Billem? - spytała niby od niechcenia Heather, przeżuwając kawałek tosta, kiedy Lucy odrętwiała z zaskoczenia i złości usiadła obok Anastasii.
-Ee... zaskakująco. - Był to pierwszy przymiotnik, jaki wpadł jej do głowy. Od razu spuściła głowę i wpatrywała się w niepomalowane paznokcie, jakby były co najmniej warte uwagi. Jednego była pewna - nie wspomni o tym już nigdy.
-Co było takiego zaskakującego?
-Zaskoczył mnie, bo... powiedział, że na koniec SUMów z transmutacji dostał W.
-Chyba nie próbujesz nam wmówić, że gadaliście o nauce? - spytała zdegustowana brązowooka Anastasia, której lekko piegowaty plastyczny nos świecił. - Przyjaźnisz się z chłopakiem, znaleźliście wspólny język, lubicie się, a o czym gadacie, kiedy wasza znajomość się kończy? O ocenach! Przemyślane.
-Kiedy z Aleksem potrafisz całować się przez kwadrans, niczego ci nie wypominam.
-Przynajmniej wtedy nie gadamy o nauce - ciągnęła, a kiedy wszystkie się najadły, wstały i zmierzały do stołu Puchonów, gdzie na samym końcu siedziało czterech outsiderów. Dwie dziewczyny - jedna drobna i niska z wściekle żółtymi włosami, druga potężna i pulchna, dwóch chłopaków - czarnoskóry, umięśniony Krukon i przeciętnej budowy ciała Gryfon z prostokątnymi okularami. Gryfonki szły żwawym krokiem, rozglądając się po sali, która drżała z wysokiego poziomu harmideru. Wszyscy uczniowie w czarnych szatach z różnokolorowymi nitkami i krawatami, wszyscy w dobrych nastrojach, przygotowani na czekające ich lekcje. Nauczyciele jak zwykle siedzieli za długim stołem na podeście, niektórzy z ukosa zerkali na poczynania Lucy. Żałowali dziewczyny tak bardzo, jak nienawidzili nietolerancji uczniów i rodziców.
Z oddali patrzyli na siebie, a kiedy dziewczyny dosiadły się do grupy przyjaciół, wszyscy w milczeniu gapili się na stół.
-Przygotować chusteczki, czy rzucić ci się na szyję? - mruknęła Vicki.
-Wystarczy, że się pożegnamy bez rzucania w siebie miskami z owsianką - odpowiedziała Lucy, której przypomniał się incydent z pierwszego spotkania z Doris. - Dlaczego, kiedy znajdę skarb, zaraz musi on trafić na dno oceanu?
-Bo skarby nie są z drewna - powiedziała Isabelle, najwyraźniej smutna. Nadal pamiętała czarne jak węgiel oczy koleżanki.
-Heather, Ana - zwróciła się do przyjaciółek z dormitorium - mogę przyjść do was za godzinę? Poczekacie na mnie w dormitorium?
-Nie ma sprawy - oświadczyła długowłosa. - To idziemy do kuchni po ciastka.
Piątka znajomych poszła wolnym krokiem na dwór. Siedzieli nad jeziorem, gdzie niedawno Lucy puszczała kaczki, i rozmawiali o nowej szkole. Drake nalegał, by dziewczyna spytała dyrektora o nową szkołę, bo jak ma do niej dołączyć, jeśli nic o niej nie wie?, a potem głośno myślał o tym, jak on, Oliver, Vicki i Isabelle mogą się zmieścić do jej torby podróżnej. Kilka minut siedzieli w milczeniu i choć nie czytali w myślach, dobrze wiedzieli, o czym myślą inni. Na koniec Lucy pożegnała Isabelle, której ostatnia rada to nie załamywanie się, a potem Drake'a, który tak Puchonka nie mógł się spóźnić na lekcje przez to, że wcześniej się zrywał. Sprzedał Gryfonce nic nieznaczącego całusa i życzył jej najlepszego. Oliver i Vicki - osoby, z którymi dziewczyna zżyła się najmocniej - zostali z nią i przez pół godziny zdążyli porządnie zmarznąć i poznać swoje myśli.
-Vicki, jesteś najoryginalniejszą osobą w Hogwarcie. I nie mówię tego dlatego, bo widzimy się po raz ostatni, tylko dlatego, bo tak jest. Dziś chyba zrobię sobie dzień szczerości. - Planowała powiedzieć to w czasie przeszłym, ale po incydencie z Billem i późniejszej rozmowie z przyjaciółkami dopadły ją wątpliwości.
-Dzięki. Za to ty masz najbardziej kręcone włosy/
-Dziś jest dzień szydzenia z moich włosów, czy co? - uśmiechała się Lucy.
-To chyba twój znak rozpoznawczy, dodają ci uroku - odezwał się po raz pierwszy od kilku minut Oliver i wciąż chwytał mokry piasek garściami, rzucając go później do wody.
Siedzieli tam jeszcze przez kwadrans, prawie nic nie mówiąc i bardzo żałując rozłąki, która nieodwrócenie miała nadejść. Gryfonka płakała, ale nie uroniła żadnej łzy, podobnie jak pragnęła zostać w Hogwarcie, choć otwarcie tego nie mówiła. Chciała zostać i być nikim tu, niż nie istnieć tam. Chciała z ukrycia wpatrywać się w Aleksa, rozmawiając ze wszystkimi nie otwierając ust i być z czwórką niedawno zapoznanych ludzi, być z nimi być, być z nimi i być z nimi. Po prostu być z nimi. Jednak przeprowadzka miała swój plus - tam mogła zostać kimś innym. Bill i Vicki stali się dla niej ludźmi, którzy pomagali jej wyrobić charakter, a Isabelle nauczyła ją jak mieć uczucia, które posiada każdy normalny człowiek. Może zdobędzie przyjaciół?
-Powodzenia w nowej szkole, Lucy - rzuciła Vicki, wstała i po prostu odeszła w stronę szkoły, pozostawiając Gryfona i niebieskooką w stanie ambiwalentnych uczuć co do koleżanki.
-Chyba też już pójdę. - Wstali i oboje wpadli w swoje ramiona. - Zawsze było mi cię żal, ale wiem, że współczucie to ostatnia rzecz, której potrzebujesz, a życzenia-wszystkiego-dobrego-w-nowej-szkole masz po dziurki w nosie, więc powiem tylko, że ładnie wyglądasz w sukience. - Uśmiechnął się, a kiedy to robił, Lucy czuła się dziwnie, jakby jeden uśmiech potrafił wzniecić płomień ciepła w jej sercu. - Trzymaj się. Swoją drogą, dlaczego wszyscy cię żegnają, jak mają na to cały dzień?
-Pełnia jest dziś o dziewiętnastej, o tej samej godzinie kończą się lekcje.
-To wszystko tłumaczy. Chodź, odprowadzę cię do szkoły, ty pójdziesz do dormitorium, ja pójdę na lekcje.
Na progu szkoły pożegnali się jeszcze raz, idąc w dwóch różnych kierunkach, ale Lucy, kiedy trwała kilkuminutowa przerwa na przejście z klasy do klasy, zaczepiła niechętnie swoją byłą przyjaciółkę Sissy, z którą razem w drugiej klasie gadały codziennie i bez przerwy. Sissy miała proste, rude włosy, które zawsze wiązała w koński ogon, małe brązowe oczy, przesadnie malowała brwi kredką, a jej szminka była koloru zbyt intensywnej czerwieni, przez co wyglądała nie inaczej niż brzydko. Dziewczyny straciły kontakt po tym, jak Sissy uznała, że kwalifikuje się do grupy osób bardziej znaczących i zostawiła Lucy samą, której samoocena spadła jeszcze bardziej. Jednak poszła się z nią pożegnać, bo miał być to dzień szczerości i dzień pożegnania wszystkich, których zna. Później szukała Amandę i spotkała ją, głupią i przesadnie nietykalną jak zawsze. Amanda urosła o kilka centymetrów, a jej włosy sięgały już prawie połowy ud, ale jej umysł nadal był ściśnięty metaforycznym pasem. Następnie Lucy dotarła do dormitorium i odczekała z Heather i Anastasią kilka minut, po czym razem zeszły na dolne piętro, gdzie bezwstydnie stroiły sobie żarty z klas i nauczycieli prowadzących lekcje. Potem - kto wie, jak minął cały dzień - nastała osiemnasta. Lucy leżała w pokoju i myślała o tym, jak bardzo będzie bolało. Eliksir Tojadowy wylany został na błonia, a fiolka została rzucona o drzewo, gdzie jeden z kawałków szkła został użyty do zrobienia trzech pionowych linii na ręce Gryfonki. Stało się to godzinę temu, a dwie godziny wcześniej Heather i Anastasia zostały odesłane przez Lucy na lekcje pod pretekstem SUMów, na które dziewczyny miały się lepiej przygotować.
Lucy spojrzała na zegar - osiemnasta dziesięć. Leżała i tak myślała o tym, czy żyje czy tylko oddycha.

*

Alex z podpartą na ręce głową siedział i z ukosa zerkał na zegarek, wyczekując godziny wpół do siódmej. Przeniósł wzrok na prawo, gdzie siedziała Doris, również z brzegu . Wymownym wzrokiem ponownie obdarzył zegar, a kiedy sekundnik przekroczył liczbę dwanaście, wskazując godzinę osiemnastą dwadzieścia pięć, dopadły go wątpliwości i strach.
"Kiedy ty odpoczywałeś w domu, ja trudziłam się tutaj robiąc wszystko, by ludzie uwierzyli. Teraz ty, Alex, zrobisz coś, by ludzie w jej nowej szkole od razu odkryli prawdę", powiedziała wtedy, dając mu mugolski aparat fotograficzny. "Co mam robić?", zapytał. "Wybiegniesz za nią jutro, kiedy zacznie się jej przemiana i zrobisz jej kilka fotek w Wrzeszczącej Chacie. Później wykombinujemy, co możemy zrobić, by im pokazać". "Wrzeszczącej Chacie? To ten nawiedzony dom w Hogsmeade?", spytał i na pewno wiedział, że tego nie zrobi, nawet by wynagrodzić jej pracę, którą musiała samodzielnie wykonać. "Z Wierzby Bijącej biegnie tunel prosto tam, został on wybudowany na potrzeby Remusa Lupina, poprzedniego wilkołaka. To jak, podejmujesz się wyzwania? Czy może stchórzysz, jak wtedy, gdy mnie zostawiłeś?", wtedy puściły mu nerwy, złapał ją za przedramiona i mocno potrząsnął, a potem wrzasnął: Zostawiłem cię, bo nie chciałem się w to mieszać. Teraz sprawy zaszły za daleko i raczej nie mogę się wycofać, co? Odpowiedziała mu cicho i jadowicie "tak", po czym oblizała wargi, a wtedy zamknęła oczy i wrzasnęła, co ostatnio zdarzało jej się często. Uspokoiła się i kontynuowała: Ludzie mają cię za bohatera, bo razem ze mną odkryłeś prawdziwą Lucy Smith. Bohater się nie wycofuje. Tak jak i ty. Odpowiedział: Okay. I wyszedł.
Wpół do dziewiętnastej. Ręka w górę. Pytanie. Trzask drzwi. Ukontentowany uśmiech Doris.
Wyszedł na korytarz i zaszył się gdzieś na dworze. Wiedział na dodatek, że zostało dużo czasu, a wnioskując z poprzednich obserwacji Lucy nie była osobą, która się pospiesza. Pospacerował chwile po błoniach, pocąc się na całym ciele. A jeśli coś pójdzie nie tak? Uderzy go Wierzba?
...Stchórzy?
Nie, mówił sobie. Jesteś silny. Nie dasz się jakiejś zakochanej w tobie dziewczynce.
O uczuciach Lucy wiedział od dawna. Widział, jak na niego patrzy, a kiedy odzwierciedlał wzrok, ona go odwracała lub udawała, że tego w ogóle nie było. Wiedział, co ludzie czują i czego pragną. Nie trafił do Slytherinu przez to, że potrafił mocno przyłożyć, tylko dlatego, bo był sprytny.
Kiedy o mało nie stanął na szkło leżące obok jakiegoś drzewa, odwrócił głowę, słysząc donośny stukot trampek o ziemię. Schował się za krzakami i dużymi krokami zmierzał w jej stronę, kiedy odwróciła się od niego. Po chwili zaczął truchtać i zawiesił na szyi aparat, który wcześniej trzymał w ręce. Po jego skroniach spływały krople potu i wszystko zaczęło mu wylatywać z głowy. Dlaczego ma aparat i po co biegnie to jedyne rzeczy, które pamiętał.

*

Lucy nie zmierzała jednak do tunelu. Kierowała się do lasu, gdzie chciała spędzić prawdopodobnie ostatnie chwile bólu w Hogwarcie. Od biegu bolały ją nogi, a w głowie jej szumiało. Nienawidząc siebie wkroczyła na teren lasu i kierowała się do serca, przeskakując nad kłodami, chowając głowę przed gałęziami i nietoperzami. Do jej uszu dochodziły rozmaite dźwięki i szczerze chciała, żeby któryś właśnie się zbliżył i zrobił jej jakąś krzywdę.
Jeszcze kilka minut.
Raz biegła po liściach, raz po ziemi, raz po zaschniętym błocie. Musiała wyglądać teraz jak z horroru - dziewczyna o porcelanowej cerze, nieokiełznanych, bujnych czarnych lokach i białej rozkloszowanej sukience biegła przez las pełen żółtych liści i brązowych pni drzew, a dookoła niej różne istoty chowające się w ciemnych zaułkach patrzą na nią czarnymi ślepiami.
Nagle ból był tak potężny, że aż upadła na podłogę. Wiła się tam w miejscu, a w ostatnich chwilach normalności słyszała coś jakby pstryk aparatu. Ciekawość zagórowała i użyła ostatnich resztek sił, by się jakoś obrócić.
Przez cały ten czas się uśmiechała.
Gdy zobaczyła Aleksa, w jego ciemnoniebieskich jeansach i czarnym swetrze, z czarnymi włosami i czarnych butach, przestała
Merlinie, jak boli
Alex, uciekaj!!!!!!!!!!!!!!!!
W jej umyśle
A kły przez usta wystawały

*

Leżała na zgniłych, żółtych liściach i nagle otworzyła oczy. Nie mogła zrobić nic innego, tak bardzo bolało, więc obserwowała ptaki w locie i niebo, które po części przykrywały korony drzew. Płakałaby, gdyby miała na to siłę, drżałyby jej wargi, ale była przez chwilę sparaliżowana na całym ciele, a jej mięśnie twarzy zastygły w bezruchu. Myślała: Merlinie, błagam, nie, proszę, nie. Kiedy odzyskała władzę w nogach i rękach, wstała, krzywiąc się z bólu i kiedy pochyliła głowę z takim wysiłkiem, że aż myślała, iż jej odpadnie, dostrzegła na sukience krew, dużo krwi, litry krwi. Była nią cała umazana, były ślady palców we krwi przejeżdżających po materiale, były wielkie, okrągłe plamy, ale najgorszy był fakt, że krew jest zaschnięta. Musiała zrobić to już dawno.
Było jej słabo, kręciło jej się w głowie i jeszcze ten ból. Poruszała z trudem palcami u rąk, by strzepnąć trochę zaschniętej krwi, a potem zwymiotowała tuż pod drzewem, o który się podpierała. Chciała krzyczeć jego imię, ale nie miała na to sił, i byłoby to niebezpieczne. Wciąż musiała uważać na drapieżniki. Do jej nozdrzy docierał zapach zgnilizny i nim się kierowała. Przygotowana na najgorsze małymi, ostrożnymi krokami pokonywała labirynt drzew, aż w końcu pozbawiona sił upadła. Czołgała się, a kiedy zobaczyła aparat i potłuczone szkiełko, była już prawie pewna, ale czołgała się dalej, bo zawsze pozostawała złudna nadzieja, która popychała ją na przód.
Chłód, ból, strach.
Nie mogła dalej. Przeczekała chwilę, być może pół godziny, wpatrując się w drzewa i w to, jak pięknie się układały, kiedy popychał je wiatr. Teraz chciałaby być ptakiem i liściem, który wiatr może porwać w nieznane.
Wstała i czuła mniejszy ból, szła. Suche i zgniłe liście wydawały przyjemny zapach, kiedy Lucy po nich stąpała, ale niemożliwe w tamtej chwili było czerpanie przyjemności. Łzy wylewały się z niej strumieniami, szlochała, nienawidziła siebie i świata. Zapach stał się bardzo intensywny i Gryfonka chętnie zatkałaby wtedy nos, ale nie była pewna żadnych ruchów.
Nagle widać było jaskinię. Mrok pochłaniał jej wnętrze, ale to właśnie stamtąd dochodził odór. Lucy zapomniała o obecnym stanie i pognała tam, utykając na lewą obecnie czerwoną nogę. Zatrzymała się przed linią, którą rysował cień i próbowała przyzwyczaić wzrok do ciemności. W jej twarz znienacka uderzyły dziesiątki malutkich ciał i poleciały dalej, a kiedy muszek nie było widać, Lucy oddała się w objęcia ciemności.
Kilka metrów od niej leżało ciało Aleksa. Miał zamknięte oczy i z twarzy wyglądał, jakby właśnie zapadł w słodki sen.
Lucy zjechała wzrokiem kilkadziesiąt centymetrów niżej. Brzuch był otwarty, wypływały z niego wnętrzności, a dookoła Aleksa tworzyło się koło z krwi, niby łóżko, na którym już spał na zawsze.
___________________________________________________
Nowy rozdział!!!!!!!!111one
Za trzymiesięczną prawie przerwę pomiędzy rozdziałami powinienem dostać chłostę, powinni mi uciąć nogi (miały być i ręce, ale jak wtedy bym pisał) i dostać szlaban na książki, ale jest dziś nieobchodzony Dzień Mężczyzn i proszę o łagodniejszo karę w postaci zbesztania w komentarzu ://////////////////////////////////

4 komentarze:

  1. Wow wow nowy rozdział C: I jeszcze jestem pierwsza (nie, żeby było to jakimś zaskoczeniem) XD
    Czy tylko mi się wydaje, że jest to jeden z najdłuższych rozdziałów? No, w każdym razie dłuższy od poprzedniego.
    W trakcie czytania targały mną różne emocje. Smutek, czasami śmiech (przy porównaniach XD), melancholia, strach, przerażenie, a na końcu... sama już nie wiem. Z wnętrznościami mnie trochę odrzuciło (zresztą wiesz, dlaczego), ale końcówka jest taka... oryginalna. Wyszedłeś poza schematy, kanony i szablony. To nie było takie typowe pożegnanie nastolatki, to było coś innego. I jeszcze scena z Billem vbaikvbaawojaoifilb <3
    Cudowny, jestem bardzo ciekawa, co zamierzasz dalej z tym opowiadaniem, bo zaczyna się robić coraz bardziej interesująco C:
    Pozdrawiam,
    Fioletoowa

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszesz mega, umiesz się wczuwać i masz pomysly, a to jest najważniejsze! Nawet jak nie wydasz książki będziesz dla mnie pisarzem, bo serio jesteś w tym dobry. Kocham Cię, Twoja Carolyn :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nadajesz swoim postom niezwykły klimat! Piszesz ciekawie i z charakterem! Masz naprawdę niezwykły talent!

    wcieniuksiazek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne! Jestem fanką, serio. Na końcu było trochę.. Hm.. Makabryczne, ale wciąż super. Z tego co zdążyłam się na razie zorientować, to masz świetny warsztat: bardzo bogate słownictwo, nadajesz opowiadaniu atmosferę, świetnie opisujesz odczucia bohaterów no i Bill asdfghjkl <3 (wisienka na torcie). Kolejny rozdział proszę!

    No i oczywiście zapraszam do mnie. www.its-my-world-xx.blogspot.com
    Poważnie zajrzyj. Chciałabym się dowiedzieć czy komuś odpowiada mój styl pisania.

    OdpowiedzUsuń